KSIĄDZ STANISŁAW CHOLEWA (1930-2001)
Ks. Cholewę poznałem jesienią 1974, jako duszpasterza powołań na Kopcu. Przyznam, że nigdy później żaden z pallotynów nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak on. W miarę upływu czasu i głębszych znajomości, to pierwsze wrażenie nic nie traciło na swojej jakości, wprost przeciwnie, potwierdzało jego słuszność. Bowiem, zanim wypowiedział cokolwiek słowem lub czynem, swoją osobowością mówił wszystko. Urok osobisty? Kultura osobista? Czy coś więcej? Właśnie to „coś więcej”, co bezpośrednio wiąże się z jego kapłaństwem, wywołuje poczucie bezsilności w próbie nazwania tego. Radzę sobie z tą bezradnością posiłkując się dwoma wzajemnie uzupełniającymi się epizodami z literatury. Pierwsze, budzące bezpośrednie skojarzenie z postacią ks. Cholewy, wiąże się z opowiadaniem Tadeusza Borowskiego Pożegnanie z Marią. W opisie zdarzenia na Skaryszewskiej autor umieścił zwięzłą, ale jakże istotną informację, że ulicą przechodził ksiądz pallotyn. Słusznie, bo pallotyni wrośli w klimat tej ulicy, byli na niej charakterystyczni. Drugi epizod to postać „starego wiarusa”, a może bardziej gra aktorska Ludwika Solskiego w Warszawiance, S. Wyspiańskiego. Nie musiał nikogo grać, nikogo udawać. Wystarczyło, że przeszedł przez scenę. Coś z charakterystycznych cech tych dwóch postaci promieniowało od ks. Cholewy. On był księdzem-pallotynem. To było widać, słychać i czuć. Wybór jego na duszpasterza powołań wydaje się właściwą i cenną decyzją. Tak jak Jezus, przeszedł dobro czyniąc.
W tym przypadku i na mnie sprawdziło się powiedzenie Verba docet, exempla trahunt. To, że ostatecznie wybrałem kapłaństwo i to w Stowarzyszeniu zawdzięczam tylko i wyłącznie temu pierwszemu wrażeniu. Po dziś dzień, nie straciło ono na znaczeniu. Za nim kryje się realna postać pallotyna, ks. Stanisława Cholewy. Tak wtedy, jak i dzisiaj, po 30. latach kapłaństwa pozostaje on dla mnie wciąż jedynym opisem, definicją, „ikoną” księdza pallotyna.
Tak się złożyło, że jego życie skoncentrowało się w trójkącie: Jaroszowice (miejsce urodzenia), Wadowice (miejsce nauki) i Kopiec (miejsce pracy); jak w średniowiecznej topografii: kościół, dom i szkoła. Kiedy spotkaliśmy się, od kilku lat przebywał w cieniu kościółka na Kopcu. W zasięgu wzroku miał rodzinny dom i szkołę. Ja zamieszkałem za Skawą, w pobliskich Wadowicach. Jednak, Wadowice, połowy lat siedemdziesiątych były inne od tych dzisiejszych, „papieskich”, z kremówkami. Nawet inne od tych z czasu papieskich pielgrzymek do miejsca, gdzie „wszystko się zaczęło”. Wówczas jeszcze nic nie wskazywało, że nie tylko coś się zacznie, ale że cokolwiek się zmieni.
Wadowice
Przy próbie opisu tamtej rzeczywistości, samorzutnie powraca wspomnienie pewnej dyskusji spoza tego środowiska, z czasów pobytu na kursie językowym w Perugii, stolicy Umbrii w środkowej Italii (1987). Mieszkaliśmy wówczas w potężnym opactwie augustianów, gdzie pozostało tylko dwóch zakonników. Pewnego razu, Don Bruno, przeor klasztoru wspomniał, że Umbria to ciekawy, pełen paradoksów region. Wydał on ponad tysiąc świętych, jednocześnie pozostał regionem, w którym była najsilniejsza partia komunistyczna L’Unita! Zapytał: Jak myślicie? Dlaczego? Kiedy nie usłyszał odpowiedzi, wyjaśnił krótko: Bo tu była straszna bieda, a gdzie jest bieda, tam dużo ma Pan Bóg i dużo ma diabeł! Istotnie, coś w tym jest. Podobnie jak w Umbrii, panowała tu straszna bieda. Starsi mieszkańcy mówili z ironią „Dziadowice”. Istotnie, w Wadowicach jakby czas się zatrzymał na epoce schyłku CK Galicji. W mieście górował wszechpotężny magistrat, ze swoją rozbudowaną biurokracją, zarządzany przez partyjną nomenklaturę, powiatowy sąd, więzienie, jednostka wojskowa i gimnazjum. Pośrodku był wadowicki rynek, przemianowany po „wyzwoleniu” na plac Armii Czerwonej. Mimo zmian administracyjnych i przyłączenia powiatu wadowickiego do województwa bielsko-bialskiego, miasto pozostało nadal poza orbitą zainteresowań ekonomistów. Z wielkim powodzeniem rozwijał się pobliski Andrychów i Kęty. W Wadowicach, największym zakładem pracy, wciąż pozostawała tzw. „Druciarnia”, czyli Wadowickie Zakłady Przemysłu Terenowego.
Niewątpliwie, wiele w ziemi wadowickiej zyskał Pan Bóg. W swojej długiej historii ziemia ta wydała wielu wybitnych ludzi: świętych i zasłużonych dla kultury polskiej. Wśród nich pierwszy znany powszechnie wadowiczanin, Martinus Campius Wadovius, czyli ks. Marcin Kępka Wadowita (1567-1641), dr filozofii i teologii, profesor, wicekanclerz i dziekan Wydziału Teologii Akademii Krakowskiej (Uniwersytet Jagielloński). W 1641 przekazał on pokaźną sumę (3000 złp) na rzecz burs akademickich w Krakowie i „szpital dla ubogich obojga płci” oraz szkołę w rodzinnych Wadowicach. Profesor Akademii Krakowskiej św. Jan z Kęt; ponadto, Józef Biba, później Bilczewski (1860-1923), z Wilamowic k. Kęt, absolwent wadowickiego Gimnazjum (1880), doktor teologii, arcybiskup metropolita lwowski obrządku łacińskiego, fundator wielu dzieł miłosierdzia i oświaty w swojej archidiecezji, mecenas i protektor polskich pallotynów. Ogłoszony przez papieża Benedykt XVI świętym (2005). Związany z wadowickim Karmelem był św. o. Rafał Kalinowski i oczywiście, ten największy ze Słowian, Polaków i Wadowiczan, św. papież Jan Paweł. Ponadto, ludzie kultury. Wśród nich Emil Zegadłowicz (1888-1941), piewca Beskidów i twórca Grupy Literackiej „Czartak”. Do grupy należeli m.in. literaci: E. Kozikowski, Z. Kossak-Szczucka, J. Wiktor i kilku wybitnych artystów-plastyków, jak J. Fałat, W. Weiss i Z. Pronaszko. Początkowo działacz katolicki, nauczyciel w Collegium Marianum na Kopcu. Z Wadowic pochodzą: poetka Janina Brzostowska 1902-1986, słynna śpiewaczka Jadwiga Shayer (Ada Sari) 1886-1968, współczesna aktorka i piosenkarka Marta Bizoń.
Jednak, największą chlubą Wadowic było działające od 1866, ponad stuletnie Gimnazjum im. Marcina Wadowity, jedna z najstarszych szkół średnich w ówczesnej Galicji. Wśród profesorów jest urodzony w Wadowicach i absolwent Gimnazjum, Czesław Panczakiewicz (1901-1958). Od 1925 profesor w wadowickiej Alma Mater. W 1925-58 nauczyciel „ćwiczeń cielesnych dla chłopców” (WF). Animator ruchu turystycznego wśród wadowickiej młodzieży, inicjator budowy schroniska na Leskowcu. Jednym z jego uczniów był Karol Wojtyła. Do grona jej absolwentów należy również ks. Stanisław Cholewa (rocznik 1948). Charakterystyczną postacią pozostaje prof. K. Foryś, absolwent Gimnazjum (rocznik 1927), polonista, w latach 1954-70 dyrektor LO.
Na galicyjskiej nędzy wiele zyskał diabeł. W opisywanych czasach wydawało się, że to diabeł powszechnie triumfował. Pewien „czortowski” przyczółek zbudował tu już w okresie międzywojennym sam Zegadłowicz (1888-1941), twórca Grupy Literackiej „Czartak”. Początkowo, program „Czartaka” łączył coś w rodzaju mistycyzmu religijnego z miłością przyrody i pochwałą „prostaczka” ściśle z nią obcującego. Niechętnie nastawiony do współczesnej cywilizacji. Inspirował się ideami ekspresjonizmu. Od 1936 Zegadłowicz stał się sympatykiem lewicy, libertynem i skandalistą obyczajowym (zwłaszcza przez powieści Zmory i Motory, za które odebrano mu honorowego tytuł Obywatela Wadowic). W jego dworku na Czartaku urządzono galerię czartów.
Diabeł zyskał na ludzkiej biedzie wiele w czasie hitlerowskiej okupacji, zwłaszcza dzięki działalności partyzanckiego oddziału „Limba”. Aktywność „Limby”, to głównie grabieże, mordy, pospolite akty bezprawia (korupcja i wyłudzenia). [...] Także wadowickie gimnazjum nie uniknęło skutków powojennej ofensywy ideologicznej. Jednym z jej przejawów było odwołanie przez wadowicki aktyw partyjny obchodów uroczystości stulecia Gimnazjum w 1966. Przypadały one w roku obchodów Tysiąclecia Chrztu Polski, które ówczesne władze promowały jako Tysiąclecie Państwa Polskiego. Odpowiedzialnym za świeckość obchodów poczuł się ówczesny dyrektor Liceum w Wadowicach, tow. prof. Kazimierz Foryś. Chcąc dać upust swoim lewackim i lewicowym sympatiom kulturalnym, zaproponował zmianę „reakcyjnego” patrona wadowickiego Liceum, Marcina Wadowity, w dodatku księdza na bardziej odpowiedniego ideologicznie, Emila Zegadłowicza. Dnia 28 kwietnia 1966 zapadła decyzja o nadaniu nowego imienia szkole i wmurowano kamień węgielny pod pomnik nowego patrona. Jego obelisk stanął przed szkołą dwa lata później. Imię ks. Marcina Wadowity przywrócono szkole dopiero dzięki staraniom wadowickiej „Solidarności” w październiku 1981. Ponadto, problemem okazała się zapowiedziana obecność na jubileuszu jednego z wychowanków, ówczesnego arcybiskupa krakowskiego Karola Wojtyły. Partyjny aktyw miasta z tow. dyrektorem na czele postanowili nie wpuścić go do budynku szkoły. Ten, nie przejmując się zakazem władz odwiedził nielegalnie swoją Alma Mater, mimo drzwi zamkniętych. Wpuściła go sprzątaczka i włos z głowy jej nie spadł. W trzynaście lat później, już jako papież, przemawiając do zgromadzonych 7 czerwca 1979 na wadowickim Rynku, wówczas jeszcze placu Armii Czerwonej, wspominał m.in. szkołę, która w roku Tysiąclecia Chrztu Polski obchodziła stulecie istnienia (więcej zob. Michał Siwiec-Cielebon, „Nie wpuściliśmy papieża” – czyli jubileusz, którego nie było, dostępne na http://wadoviana.eu/wp-content/uploads/2013/05/Jubileusz-kt%C3%B3rego-nie-by%C5%82o.pdf).
Warto tu zaznaczyć, że w tym 1966 ks. Stanisław Cholewa przybył do Wadowic na Kopiec. Był naocznym świadkiem tych bolesnych wydarzeń. To było również jego miasto i jubileusz jego szkoły. Profesor Foryś, który tak niechlubnie wpisał się w ten jubileusz i nie wpuścił do szkoły swojego wychowanka, był profesorem nie tylko Karola Wojtyły, był również profesorem Stanisława Cholewy.
Niezależnie od sytuacji społecznej Wadowice wydawały mi się najpiękniejszym miejscem na ziemi. Położone w widłach Skawy i Choczenki, u podnóża pasma Beskidu Niskiego, przy trasie Kraków-Cieszyn było doskonałym miejscem na krótkie wypady turystyczno-krajoznawcze. W ciągu tych dwóch lat spędzonych w Wadowicach dokładnie zwiedziłem wszystkie ciekawsze miejsca – od pobliskich miejscowości po południowe krańce Małopolski: Bielsko, Zwardoń Cieszyn. Przedreptałem wszystkie górskie i turystyczne szlaki. Często bywałem w Krakowie i Kalwarii Zebrzydowskiej. Okolice były tak urocze, że największym marzeniem było zostać tam na stałe. W Wadowicach zamieszkałem u zaprzyjaźnionej rodziny Gurdków nad Choczenką, na Podstawiu. Dziadek był stolarzem, jego dziełem są kaplice fatimskie w parku na Kopcu; ich syn, o. Cecyliusz był wówczas przeorem w Klasztorze Karmelitów. Była to zasiedziała rodzina kupiecka. Już przed wojną, spośród nielicznych Polaków, mieli sklep i piekarnię. Pomogli im w tym miejscowi Żydzi. W czasie opisywanym w Wadowicach mieszkało trzech Żydów. Jeden z nich to dentysta Emanuel Luftglas, ożeniony z Polką. Żona przebywała w USA, ale on w Boże Ciało zawsze stawiał w oknie kwiaty i palił świece. Miał córkę, dentystkę, kopia ojca i niezwykle przystojnego, o urodzie filmowego amanta, syna. Ten w tych przaśnych czasach po mieście rozbijał się dużym amerykańskim kadilakiem. Drugi wadowicki Żyd, to był miejscowym lekarzem, a trzeci wrócił na starość do Wadowic, po karierze w ZSRR. Pamiętam, że jeden z nich nazywał się Wisznowicer. Tylko który? Ten ostatni często przychodził do dziadka Władka Gurdka. Znali się od dziecka. Dziadek zwykle pytał go jak w Weselu Wyspiańskiego: Maniek (Emanuel), co tam w polityce. Oj, Władek, jak ja bym wiedział, że tak będzie to bym nie wracał. Ale gdzie wracać, jak spaliłem za sobą wszystkie mosty. Brzmi mi w uszach fragment ich rozmowy. Potrafili rozmawiać cały dzień i tematów nie zabrakło. Załapałem się jeszcze by poznać specyficzny urok tego polsko-żydowskiego sąsiedztwa. Niczym nie różniło się od tego polsko-polskiego.
Podstawie było uroczym miejscem. Rozciągało się w starym korycie Skawy, z kaskadą stawów rybnych i sztucznych jezior. Na malowniczych wysepkach rozgościły się dwa niewielkie cmentarze: wojskowy i żydowski. Przejeżdżający po wysokim nasypie pociąg wyglądał jakby płynął środkiem potężnej rzeki. W wiosenne wieczory Podstawie zamieniało się w ogromną salę koncertową dla tysięcy rozkumkanych żab. Wokół pachniało tatarakiem i sitowiem. Kiedy dłużej padało na Laskowcu, gwałtownie przybywało wody, a Choczenka, niewielki potok, zamieniała się w rwącą rzekę. Czasami woda zalewała okoliczne domy. Za „sztreką” (przejazdem kolejowym), bliżej Skawy, była wojskowa strzelnica. Czasami rano wracały do koszar kompanie śmiertelnie zmęczonych po nocnych ćwiczeniach żołnierzy. Warto też nadmienić, że późniejsze wspomnienie papieża o kremówkach łączy się z jedyną wówczas w mieście cukiernią pani Liszki. Mieściła się ona w podcieniach narożnej kamienicy, w przejściu z rynku na ul. Mickiewicza. Karol Wojtyła idąc do szkoły musiał codziennie obok niej przechodzić. Za moich czasów, przez pewien czas też była tam cukiernia. Oczywiście, że WSS Społem.
Mimo trudnej sytuacji ideologicznej, trzymała się dzielnie miejscowa społeczność pod wodzą „reakcyjnego dziekana”, ks. kan. E. Zachera 1903-1987 (por. T. Isakowicz-Zaleski, Księża wobec bezpieki na przykładzie Archidiecezji Krakowskiej, Kraków 2007, s. 40). Przebywając nieprzerwanie od 1932 w Wadowicach, zastąpił on dotychczasowego proboszcza, ks. prałata L. Prochownika (1883-1963). Obaj, od 26 stycznia 1945, od czasu kiedy Armia Czerwona zajęła Wadowice i na jej czołgach przyjechała nowa, opresyjna wobec Kościoła władza, życie ich zmieniło się w nieustanną walkę o przetrwanie. Nie miała ona nic z zabawnej walki Don Camillo z kacykiem Peppone, opisywanych przez G. Guareschi w Mały światek Don Camillo. Walka była o każdą duszę i o każdą piędź wadowickiej ziemi. Zakazano procesji po rynku (wówczas Placu Armii Czerwonej), paradnych pochówków sprzed kościoła na cmentarz. Tylko raz widziałem wadowicki karawan zaprzężony w dwa lśniące czernią konie, z pióropuszami na głowach. Czarno-złoty karawan wyglądał jak CK paradna kareta. Gdzież takie burżuazyjne relikty na wadowickim „czerwonym placu”! I kto by się spodziewał, jak wspominał dziadek Gurdek, że zaraz po wojnie komunistyczni włodarze posiłkowali się parafialnym chórem, by głosić swoje propagandowe pieśni: „Partia pogromcą faszyzmu …, do socjalizmu prowadzi nas”. Ale nie wszystkim „wszy i komuna” życie ocaliły. Większość obywateli Wadowic to byli potomkowie miejscowej inteligencji. Wśród nich była p. Felicja Świtalska, ziemianka spode Lwowa, malarka, wdowa po lotniku z legendarnego Dywizjonu 303. Mieszkała przy Słowackiego. Uczyła angielskiego, francuskiego i niemieckiego. Było to coś, co trywialnie określane jest, jako „dyskretny urok burżuazji”. Także pobierałem u niej lekcje francuskiego. Kiedyś zwróciła uwagę ks. Zacherowi, żeby mówił do mikrofonu, bo ludzie na kościele nic nie słyszą. Usłyszała szorstką odpowiedź: „To niech kupią sobie trąbki”. Była trochę niezadowolona.
W Liceum spotkałem dwie jakże charakterystyczne i różne postaci. Pierwsza to niechlubnej sławy prof. Kazimierz Foryś. Drugi to dr Gustaw Studnicki (1935-1999), z wykształcenia matematyk, niestrudzony badacz wadowickiej historii. W latach 1974-76 obaj pasjonaci w swoich dziedzinach byli także moimi profesorami. Profesor Foryś, jako emeryt dorabiał w „wieczorówce” lekcjami polskiego. Trzeba przyznać, że nauczycielem był doskonałym. To on przy omawianiu literatury średniowiecznej polecił nam odwiedziny kościółka w Jaroszowcach, gdzie pod chórem wisiał obraz przedstawiający „Taniec śmierci”. Dużo opowiadał o swoich badaniach nad różnicą gwar mieszkańców Choczni i Zawadki; dwóch wsi rozdzielonych Leskowcem. Profesor Studnicki, jeszcze jako matematyk i doktorant krakowskiej WSP, stawiał pierwsze kroki z nami, jako nauczyciel historii. Lekcje historii były tak inne, nie z tej bajki i z taką pasją prowadzane, że przypuszczano, iż nasz „Gucio” jest absolwentem KUL.
Ale czujność partyjna nie osłabła. Pamiętam pewną pogadankę-reprymendę naszego dyrektora za nieobecność na jakiejś rocznicowej hucpie na Placu Armii Czerwonej. Mieszkał w Jaroszowcach. Był młody, ideowy, o zimnym spojrzeniu i twarzy bez wyrazu, z charakterystycznym wyrażeniem „…bo państwo, wyście są”. Przypominał nam, byśmy nie łudzili się, że są jakieś zasady ewolucji. Straszył i przestrzegał, że istnieje tylko jedyna dziejowa zasada rewolucji. A rewolucja to koniec starego i początek nowego porządku! Stary musi być zniszczony, by powstał nowy. Brzmiało to groźnie. Jak do tej pory, była to moja jedyna taka lekcja z marksizmu i leninizmu. Kiedyś, już w drugiej klasie przyszedł zastępczo na lekcję polskiego i zapytał: Kordiana i chama to państwo już przerabiali? Usłyszał odpowiedź: Kordiana tak, chama jeszcze nie. Swoją drogą, to nasza młoda i śliczna pani polonistka bardzo nas uczulała na wyrażenie, „przerabiać lektury” (na co?), zamiast „analizować lektury”. Widocznie dla naszego pana dyrektora była bliższa ta pierwsza forma. Podobnie, jak „składać papiery”, zamiast „składać dokumenty”. Papiery to są w koszu, mawiała.
Jaroszowice
Jaroszowice, wieś nieopodal Wadowic, położona na prawym brzegu Skawy, sięga swymi początkami drugiej dekady XIV w., lokowana w 1317 przez księcia Władysława Oświęcimskiego. Są starsze o 15 lat od królewsko-papieskich Wadowic (1327). To również rodzinna wieś ks. Stanisława Cholewy. Tam przyszedł na świat 30 IV 1930, jako syn Czesława i Karoliny. Wówczas, Jaroszowice wciąż były żywym symbolem „galicyjskiej nędzy”. Rozdrobnienie ziemi sięgało granic możliwości. Sam ks. Cholewa wspominał, że jego ojciec miał dwie albo trzy morgi pola w kilkudziesięciu kawałkach! Pola wyglądały jak łowicki kilim. Zresztą, czasami wspominał z bólem, że dzieciństwo miał trudne. Niedostatek, bieda. Uważał, że przez to nie urósł i zdrowie z tego powodu miał słabe. Dlaczego nie urósł? Trudno powiedzieć. Powszechnie było wiadomo, że to wieś tatarskich osadników. U ks. Stanisława nie było to aż tak widoczne, ale jego brat-nauczyciel z Gorzenia i siostra nosili na sobie silne rysy tatarskich przodków.
Istotnie, po wyniszczających najazdach tatarskich (XIII w.), książęta oświęcimscy rozpoczęli budowę nowej sieci osadniczej w swych włościach. W 1440 Jaroszowice nabył od książąt oświęcimskich król Władysław Warneńczyk i włączył je do starostwa barwałdzkiego. Część historyków datuje wyraźniejsze wyodrębnienie wsi i jej specyficzny styl osadniczy z epoką najazdów ze Wschodu: Tatarów, Kozaków, Moskwiczan, Turków, pojmanych do niewoli jeńców i ich osadzania na obszarze tzw. królewszczyzny barwałdzkiej. Hipotezę tę w pewnym sensie potwierdzają występujące na tych terenach nazwiska: Tatar, Sajdak, Kozak, Moskała itp. Zagadkowe pozostaje nazwisko ks. Stanisława. Cholewa była wówczas nazwą herbu, którym pieczętowała się szlachta małopolska. Nosił je Maczko z Opatowic, znany jako biskup krakowski Mateusz h. Cholewa (†1165). Zwyczajem polskim szlachta przyjmowała osiedleńców tatarskich do swoich herbów. Być może, że podobnie postąpiono przy osiedlaniu jeńców tatarskich nad Skawą.
Wiemy, że w drugiej połowie XV w. Kazimierz Jagiellończyk przekazał Jaroszowice w dzierżawę Piotrowi Komorowskiemu h. Korczak. Szerzej znana jest postać z tego rodu, Krzysztofa, który zasłynął wojną w 1590 z Mikołajem Zebrzydowskim, starostą lanckorońskim, o zagarniętą przez niego część starostwa barwałdzkiego (okolice dzisiejszych Brodów), gdzie Zebrzydowski wybudował „Kalwarię”. Kolejnymi właścicielami Jaroszowic byli Wierzbowscy, Szembekowie, Braniccy herbu Korczak. W 1781 Ksawery Branicki odsprzedał je Janowi Biberstein-Starowieyskiemu. Na początku XIX wieku Starowieyscy sprzedawali majątek w kawałkach. Jaroszowice kupili Fischerowie. Kolejnymi właścicielami byli Krobiccy.
Na temat tajemniczej przeszłości wioski chodziły najróżniejsze wieści. W związku ze znajdującą się we wsi świątynią, bez stałego duszpasterza (filią parafii w Wadowicach), wspominano o rzekomym mordzie na miejscowym księdzu i karze na mieszkańcach, że dopóty nie otrzymają księdza, dopóki z tej wioski nie wyjdzie ksiądz. Jedno jest pewne, że kościół pw. św. Izydora był fundowany przez ówczesnych właścicieli, budowany w latach 1860-61, a ks. Cholewa był pierwszym księdzem wywodzącym się z tej wioski. Następnie poprzez formułę rektoratu stopniowo dorastał do rangi samodzielnej parafii; najpierw przy kościele zamieszkał rezydent. Pomagał mu ks. Ludwik Skuza, który po jego śmierci został duszpasterzem. Z czasem erygowano parafię, powierzając ją pallotynom. W tej opowieści jest tyle prawdy, ile w historii opowiadanej przez ks. A. Pławnego. Jako mieszkaniec sąsiedniej wioski Klecza wypominał ks. Cholewie powtarzaną historię, iż mieszkańcy Jaroszowic napadli kiedyś św. Jana, kiedy ten z Kęt zmierzał do Krakowa, ale mieszkańcy Kleczy ulitowali się i mu pomogli. Do tego trzeba by dodać stare porzekadło: „Wstąpił do piekieł, po drodze mu było”. Z Kęt do Krakowa wiódł trakt królewski przez Zator, a nie przez Kalwarię. Swoją drogą, jak twierdzą niektórzy historycy, niegdyś Klecza i Jaroszowice były jedną wioską (por. K. Meus, A. Nowakowski, Jaroszowice. Historia - parafia - szkoła. W 700. rocznicę Jaroszowic (1312-2012), Rzeszów 2013).
Nie brakuje też opowieści o trudnych sprawach z najnowszej historii Jaroszowic: o morderstwach Brańki i Gazdeczki, czy o poruczniku Mieczysławie Wądolnym z pobliskiej Łękawicy, dowódcy oddziału AK ps. „Mściciel” (1919-1947). W 1946 jego oddział należał do najaktywniejszych jednostek podziemia niepodległościowego na Podbeskidziu. Oddział był podporządkowany Józefowi Kurasiowi ps. „Ogień”, dowódcy największego zgrupowania partyzanckiego w Krakowskiem. Jak czytamy jego biogramie: „W trakcie kontroli z 28-31 maja 1946 dokonanej w KBW województwa krakowskiego, gen. Henryk Jóźwiak i gen. Steca stwierdzili, że rejonami największego zagrożenia dla władzy są tereny powiatów nowotarskiego i wadowickiego, a mimo nasycenia tych ziem wojskiem w dalszym ciągu przewaga należy do podziemia. W sprawozdaniu z 24 kwietnia 1946 pepeerowcy z Wadowic donosili, że z powodu terroru ze strony „band”: [...] koła wiejskie PPR są zmuszone utrzymać charakter konspiracyjny. Podobnie opisywał sytuację wadowicki ubowiec: Nasz PUBP faktycznie rozciągał swoje wpływy tylko na miasto Wadowice i sąsiadujące z nim miejscowości. Pozostałe rejony, zwłaszcza południowa i północna część powiatu, znajdowały się pod kontrolą zbrojnego podziemia. Sekretarz KP PPR w Wadowicach Władysław Pasternak pisał do Krakowa: Niniejszym donoszę Wam, że na terenie Wadowic zajmujemy się tylko pogrzebami. Po ostatniej odprawie wojewódzkiej chować będziemy 6-tą ofiarę.(...) naród, a zwłaszcza partyjniacy po wsiach nie chcą się udzielać. Jedną z metod walki z komunistyczną władzą były likwidacje posterunków MO. Rozbrajano milicjantów, niszczono znajdującą się na posterunkach dokumentację, spisy ludności, akta podatkowe i kontyngentowe itp. Partyzanci rozbili m.in. posterunki MO w Babicach, Wieprzu, Makowie Podhalańskim, Zawoi, Mucharzu, Stryszowie, Zembrzycach. Jednocześnie starali się chronić miejscową ludność przed bandami rabunkowymi (m.in. oddziałom „Limby”). O sile oddziału decydowała przede wszystkim współpraca z miejscową ludnością. Dokumenty PPR oraz lokalnej administracji świadczą, że tam, gdzie oddziały były najsilniejsze, ludność czuła się bezpieczniej. Starosta z Wadowic pisał w październiku 1945: Dzięki wpływowi elementów wywrotowych, w niektórych gminach ludność przestała oddawać nabiał do mleczarni spółdzielczych oraz ociąga się z oddawaniem kontyngentu (cyt. za: Mieczysław Wądolny, wikipedia.org). Za działalność w strukturach podziemia niepodległościowego, za walkę z władzą ludową, porucznik AK Wądolny, „Mściciel” został odznaczony przez Komendę Główną Armii Polskiej w Kraju Krzyżem Virtuti Militari i Krzyżem Walecznych. W czasie obławy 14 stycznia 1947 w Łękawicy, by uniknąć wzięcia żywym, rozerwał się granatem. Wadowicki ubowiec T. Kosowski napisał, że otoczony „Mściciel” był ukryty w zagajniku. Ubowcy go nie widzieli, a chcąc go wziąć żywcem strzelali w górę. Przyznał, że eksplozja i śmierć Wądolnego pokrzyżowała ich plany. (por. M Korkuć, A. Ptak, Żołnierze porucznika Wądolnego. Z dziejów niepodległościowego podziemia na ziemi wadowickiej 1945-1947, Kraków 2001). Historia oddziału „Mściciela”, to jedna z najpiękniejszych kart w historii Ziemi Wadowickiej.
Kopiec
Nazwa Kopiec nie dotyczy tyle nazwy konkretnej miejscowości, co nazwy miejsca na wysokiej skarpie dawnego starorzecza Skawy, u stóp Jaroszowickiej Góry. U podnóża Kopca rozciąga się głęboka dolina, w której zadomowiły się Jaroszowice, rodzinna wieś ks. Cholewy, ze swymi, jak pasiasty kilim polami. W miejscowej gwarze spotykałem nazwę nie Kopiec, a Kopce (szpital na Kopcach). Dzisiaj, nazwa ta zarezerwowana jest dla kompleksu klasztorno-duszpasterskiego Księży Pallotynów, jednocześnie domu macierzystego Stowarzyszenia. Wcześniej była nazwą kompleksu produkcyjno-browarniczego, obejmującego warzelnię piwa, suszarnię chmielu i system sadzawek do których sprowadzano drewnianymi rurami wodę z górskich źródeł. Do tego rozległe pola obsiewane jęczmieniem do produkcji słodu. Naprzeciw, po drugiej stronie traktu z Wadowic do Kalwarii znajdowało się gospodarstwo, a przy nim żydowska karczma z szyldem „Piwo z wótkiem pod kogutkiem”. Wszystko to stało się własnością Księży Pallotynów. Tu ks. Alojzy Majewski w 1909 założył gimnazjum męskie zwane Collegium Marianum. W okresie międzywojennym uchodziło za najlepsze w ziemi krakowskiej. W okresie okupacji niemieckiej mieściła się tu szkoła dla kadetów Luftwaffe. Od 26 stycznia 1945, kiedy Armia Czerwona zajęła Wadowice zaczęły się represje komunistyczne. W 1952 nowe władze zlikwidowały Collegium na Kopcu i urządziły w skonfiskowanych budynkach szpital gruźliczy. Podobnie uczyniono ze szkołą Karmelitów na Górce. Przejściowo, w 1956 udało się na krótko reaktywować, w wygospodarowanych pomieszczeniach Niższe Seminarium Duchowne, ale władze państwowe zlikwidowały je w 1962. Wówczas, część uczniów wstąpiła do specjalnie utworzonego nowicjatu w Otwocku i już jako członkowie Stowarzyszenia starali się zdobyć maturę, a część rozpierzchła się w rodzinne strony. W oczekiwaniu na odwilż, odpowiedzialnym za ewentualne wznowienie w przyszłości szkoły i opiekę nad rozproszonymi wychowankami, uczyniono ks. Józefa Lesiaka (1931-1999), od 1958 ojca duchownego w zlikwidowanym NSD. Przez wiele lat, jako ojciec duchowny kopieckiego domu, przemierzał on na motocyklu kraj, odwiedzając uczniów w ich domach rodzinnych. Jednak, na jakąkolwiek reaktywację szkoły szanse były niewielkie. Dopiero w 1984 zrujnowane budynki dawnego Collegium Marianum definitywnie oddano pallotynom.
W 1966 ks. Lesiak powołał nową formę opieki nad kandydatami do Stowarzyszenia w postaci duszpasterstwa powołań. Przy wspólnotach pallotyńskich powołano księży odpowiedzialnych za opiekę nad młodzieżą zainteresowaną życiem pallotyńskim. W Wadowicach, Częstochowie, Kielcach i Radomiu powstały grupy stacjonarne z księdzem opiekunem. W tym samym roku duszpasterzem i opiekunem grupy na Kopcu został mianowany ks. Stanisław Cholewa. Był odpowiedzialny za młodzież uczącą się w szkołach w Wadowicach, Krakowie i Kętach. W duszpasterstwie powołań przepracował równe 10 lat (do 1976). W 1974 był już bardzo zmęczony trudną sytuacją społeczną. Nastroje antykościelne nie ustawały, a wprost przeciwnie, nasilały się. Zwłaszcza w Wadowicach, wszelkie podejrzenia uczniów o jakiekolwiek kontakty z księżmi kończyły się nierzadko wyrzuceniem ze szkoły. Coraz trudniejsza była też współpraca z ks. Lesiakiem w ramach duszpasterstwa powołań. Powołał on w 1971, działające w ramach Komisji Episkopatu ds. Powołań, potężne Krajowe Dzieło Duchowej Pomocy Powołań, którego był dyrektorem do 1980. Program był imponujący, ale wymagający ogromnego wysiłku. Ostatecznie przypłacił to utratą zdrowia fizycznego i psychicznego. Ostatnie lata były na tyle trudne, że w 1976 ks. Cholewa zrezygnował z dalszej współpracy. Ponownie wrócił na Kopiec w 1993. Tu zakończył swe życie w 2001 i spoczął w rodzinnej ziemi.
Specyficzny był klimat Kopca połowy lat 70. Do tego czasu zachowały się jeszcze i zaledwie przebłyski dawnej świetności, ale nieuchronnie zbliżało się nowe. Nie spełnił się sen o wskrzeszeniu Collegium. W coraz bardziej demolowanych wnętrzach funkcjonowała „umieralnia”, szpital gruźliczy. Księża egzystowali na skrawku tego, co władzy ludowej nie dało się zabrać. Pozostawiono im najstarsze skrzydło przy drodze krakowskiej, z kaplicą i kilkoma pokojami. Ponadto był stary park, cmentarz, trochę pola, ogrodnictwo i niewielkie gospodarstwo. Było ciasno, ale własno. Było kilku księży i braci. Dom żył swoim życiem. W kuchni od świtu krzątała się zatroskana i dobra pani Marysia Dębska, pani Krysia. Czasami pomagały im dziewczyny z pobliskich wsi. Od rana pachniało kawą z mlekiem, na stole królowała bielutka osełka twarogowego sera i domowego masła. Na obiad był obowiązkowo kompot ze śliwek albo z rabarbaru. W niedzielę obowiązkowo placek drożdżowy z kruszonką i oczywiście „dyżurny” bigos, kapusta z mięsem i kminkiem. Produktów dostarczali bracia: gospodarz i ogrodnik. W gospodarstwie włodarzył br. Sopata (†2002), z Karolką i Jaśkiem. Zawsze miał jakieś konszachty z okolicznymi gospodarzami. Pożyczali sobie konia, dzierżawili ziemię. Ogrodnictwem zajmował się br. Wesołowski (†2000). Usposobienie miał choleryczne. Często dochodziło między nimi do konfliktów o sprawy „zawodowe”. Ale trzeba było widzieć ich na rekreacji, jak bardzo czuli się braćmi. Pamiętam taką głośną dyskusję na temat opłacalności utrzymywania ogrodu i szklarni. Wówczas stanowczy głos zabrał ks. Cholewa. Powiedział, że bracia w Stowarzyszeniu są po to, by się przez pracę zbawić. Praca ma być środkiem, nie celem. Jeżeli praca staje się celem samym w sobie, należy zrezygnować z pracy i dać szanse zbawieniu. To były niesłychanie mądre słowa. Rzecz ciekawa, mimo że ograbiono pallotynów ze wszystkiego, co się dało, to w „Walderówce”, domku przy szklarniach księża udostępnili mieszkanie dla lekarza z rodziną, z kopieckiego szpitala.
Oczywiście, w parku, zwłaszcza w alpinarium królował niepodzielnie br. J. Dudek (†1983). Miał dużo do powiedzenia o wszystkim, na każdy temat. Zwłaszcza o egzotycznych roślinach, które gromadził i pielęgnował. Zapamiętałem wykład o zielu kopytnika, skutecznym w kuracji alkoholików. Przywiózł je z Zakopanego. Ponoć dodanie do potrawy trochę liścia z tej rośliny powoduje odruchy wymiotne i tak silną alergię na alkohol, że człowiek nie będzie w stanie wyciągnąć ręki po kieliszek. Na Podhalu ponoć było skuteczne. Przyznam, że w kilku beznadziejnych sytuacjach radziłem tego spróbować. Przepowiedział też swoją śmierć i odszedł, jak powiedział. W domu obdzielał wszystkich swoim ciepłym uśmiechem br. W. Nalborski (†1978). Ten niestrudzony apostolski wędrowiec po świecie, na starość podpierał się dwoma laskami. Wizytówką domu był furtian br. P. Błeński (†1983), ten „chudy ksiądz”, jak go nazywały Cyganki z Zaskawia, które nic nie mogły u niego wycyganić. Byli też księża mieszkający w korytarzyku za zakrystią. Był wśród nich legendarny kapelan z Westerplatte, ks. L. Bemke (†1984). Ponadto, zatroskany o instalację elektryczną, zawsze ze śrubokrętem w ręku ks. F. Rafacz (†1994), autor przeniesionego z Częstochowy do Celin świecącego różańca i podobnego w kopieckiej kaplicy. Był też ks. T. Michałek (†1992). Ciągle mam przed oczami satyryczny rysunek bodaj z „Trąby Kopieckiej”, pisma uczniów Collegium. Jako ówczesny ekonom domu i szkoły został przedstawiony przez uczniów jako motocyklista jeżdżący po torze, obrzeżu złotówki. Coś w tym było, bo jego pasją było odwiedzanie o świcie miejscowych targowisk. Był też wówczas młody ks. H. Grela (†2013), ze swym nierozłącznym chlebaczkiem na ramieniu, spacerujący po kopieckim parku. Nazywaliśmy go „dyrektor alpinarium”. Był to na owe czasy jeden z nielicznych pasjonatów duszpasterstwa dzieci i ministrantów. Na Kopcu zajmował się grupą ministrantów i uczył okoliczne dzieci religii. Ciągle im towarzyszył. On czekał na nich. Dbał o boisko sportowe do piłki nożnej i budował boisko do siatkówki w jednym z nieczynnych zbiorników na wodę. Oczywiście, nad wszystkim czuwał miejscowy przełożony, ks. E. Ossowski (†1990). Odziedziczonym po poprzednikach granatowym garbusem dostarczał codziennie z piekarni świeży chlebuś i chrupiące bułki na pallotyński stół. Był bardzo dobrym człowiekiem, bez „zawodowej” choroby „przerostu gruczołu władzy”. Po latach spotkałem go w Chełmnie. Był oficjalnie moim przełożonym i proboszczem, praktycznie dobrym ojcem.
Oczywiście, że postacią pierwszoplanową i od 1958 nieprzerwanie związaną z Kopcem był ks. J. Lesiak. Wówczas był dyrektorem Krajowego Dzieła Duchowej Pomocy Powołań. Organizował programy i spotkania dla grupy księży i sióstr zaangażowanych w to dzieło. Do pomocy miał na miejscu ks. J. Żemloka, bezpośrednio zaangażowanego w rekolekcje powołaniowe, przeprowadzane w trzyletnim cyklu, w poszczególnych diecezjach. Dzięki osobistym kontaktom z ks. Korżą, późniejszym dyrektorem dzieła, takie rekolekcje udało się przeprowadzić w stopniu zamierzonym jedynie w diecezji łomżyńskiej. W pewnym sensie, owocem tej współpracy oraz wyrazem wdzięczności i zaufania, było powierzenie pallotynom przez bpa M. Sasinowskiego parafii i sanktuarium w Hodyszewie.
Bezpośrednio zaangażowanym w pallotyńskie duszpasterstwo powołaniowe był ks. Cholewa. Zapamiętałem go, że lekko utykał na nogę; skutek jakiegoś wypadku. Jeździł wówczas białym, „służbowym” maluchem, chwaląc się, że połowę drogi „z górki” przemierza za darmo, na luzie. Inna kwestia, ile wypalał „pod górkę”? Z zasady był bardzo ostrożny. Skutek jakichś przeżyć. Coś wspomniał o ubeckich represjach w Zakopanem. Został przez nich wyprowadzony z kaplicy w Dolinie Kościeliskiej za odprawienie mszy. Wiem, że życie go nie oszczędzało, dużo przykrości doznał na placówce w Chełmnie. Jednak nie zatracił szacunku do ludzi. Wprost przeciwnie. Bardzo na serio traktował swoją pracę opiekuna grupy i każdego z podopiecznych. Za każdego czuł się odpowiedzialny. Nie potrafił niczego narzucać. To też było powodem pewnego zgrzytu z dyrektorem ks. Lesiakiem. Może to zasługa, że skończył wadowickie liceum, bez modelu kształtowania „nowego człowieka”, w opozycji do „starego człowieka”. Zwracał uwagę na rozwój cech dobrych, na kształcenie i rozwijanie osobistych pasji: naukę języków, sport, turystykę. Kiedyś, zadowoleni wróciliśmy z wyprawy. Gdzie byliście, zapytał. Odpowiedzieliśmy z dumą: Na Jaroszowickiej Górze! Ej, tam nawet kulawa krowa wejdzie, odpowiedział. Na Kopcu ocalała po eksmisji spora część gimnazjalnej biblioteki. Wśród książek wiele pozycji nie wznawianych po wojnie. Także dzieła klasyków literatury polskiej wydawanych w wadowickiej drukarni Foltyna i krakowskiej Anczyca. Dzięki temu przeczytałem chyba całą literaturę epoki romantyzmu i nie tylko. Nawet pierwszy dramat romantyczny A. Malczewskiego Maria. Tak dokładnie przestudiowałem Historię literatury polskiej, że już w innej szkole, po napisaniu wypracowania z pozytywizmu profesorka nie uwierzyła i powiedziała, że musi sprawdzić z czego przepisałem, bo ona „profesorowi Chrzanowskiemu oceny stawiać nie będzie”. Plagiatu nie było, nic nie udowodniła, bo to było z głowy.
Sen o potędze nie spełnił się. Nie doszło do reaktywowania historycznego Collegium Marianum, jednak został odbudowany dawny kompleks klasztorno-szkolny. Błogosławieństwo czy przekleństwo? Szczęście czy kłopot dla współczesnych? Jest to w pewnym sensie dylemat. Pamiętam z pobytu w Szkocji, jak po 120 latach pracy benedyktynów w Fort William nad Loch Ness, gdzie prowadzili college, miejscowy biskup odprawił ostatnią mszę i kilku staruszków opuściło klasztorno-szkolny kompleks, przekazując go na potrzeby Uniwersytetu w Edynburgu. Powodem był brak uczniów. W niecały rok od tego smutnego wydarzenia przeczytałem w „Scottish Catholic Observer”, że w okolicach Londynu osiedliło się kilku młodych benedyktynów, którzy zapoczątkowali nową wspólnotę, tu upatrując szanse na realizację swego charyzmatu.
Kopiec, to coś więcej niż Collegium. To dom macierzysty i żywa historia polskich pallotynów, również tych z połowy lat 70. To również pamiątka z czasów „łaski dobrego początku”. Do tej łaski nawiązywali, pełni poświęcenia księża z duszpasterstwa powołań na Kopcu, w tych trudnych czasach. Postawa ks. Cholewy wyraźnie potwierdza prawdę, że można być wychowawcą młodzieży i powołań, nie koniecznie będąc na szkolnym etacie. Kiedy po latach, na studiach specjalistycznych słuchałem wykładów o roli pedagoga w systemie wychowawczym starożytnej Grecji, to przed oczami widziałem postać ks. Cholewy, który nie tyle starał się być nauczycielem, co dyskretnym przyjacielem. Może tylko to, i aż to jest celem wszelkiego wychowania.
Ks. Andrzej Kaim SAC (pełny tekst wspomnień został opublikowany w książce: A. Kaim, Łaska drogi. Światło i sól, Ząbki 2016, s. 9-29)
Indeks zmarłych według daty śmierci
Indeks zmarłych z podziałem na lata śmierci
Miejsca spoczynku polskich pallotynów wraz ze zdjęciami
Ci, co odeszli ze Stowarzyszenia
Więzi Kardynała Franciszka Macharskiego z pallotynami
Rocznice pallotyńskich wydarzeń
Ks. Stanisław Jurkowski SAC, duszpasterz polonijny we Francji
Liber mortuorum w latach 2020-2024. Przeszłość i przyszłość
1. Krótka historia strony Liber mortuorum
a) Pierwsze biogramy zmarłych pallotynów ukazały się na stronie internetowej WSD Ołtarzew w styczniu 2007 r. Autorem ich był ks. Janusz Dyl SAC, który tworzył je pod niezrealizowaną przez niego „Księgę zmarłych pallotynów”. W maju 2009 r., wraz z przebudową strony internetowej, zostały one zastąpione życiorysami, które również pochodziły z książki ks. Dyla pt. Pallotyni w Polsce w latach 1907-1947, Lublin 2001, s. 397-475. Te krótkie biogramy zostały doprowadzone do lat 1998-99 (nie były też kompletne i nie uwzględniały członków Regii Miłosierdzia Bożego). Od tego czasu ks. Stanisław Tylus SAC sporządził Indeks zmarłych według daty śmierci i dołączył wszystkie brakujące życiorysy zarówno z obu polskich prowincji, jak i Regii Miłosierdzia Bożego. Na stronie Seminarium ołtarzewskiego biogramy te istniały do 2013 r.
b) Nowe, obecnie istniejące biogramy zmarłych pallotynów, zostały napisane przez ks. Stanisława Tylusa SAC. W 2011 r. zostały one umieszczone na stronie http://www.pallotyni.pl, pod nazwą LIBER MORTUORUM. Początkowo były to tylko biogramy polskich pallotynów i przełożonych generalnych Stowarzyszenia Apostolstwa Katolickiego oraz życiorysy pallotynek. Poszerzona i poprawiona ich wersja (ale bez pallotynek i przełożonych generalnych pallotynów) została opublikowana drukiem (Tylus Stanisław, Leksykon polskich pallotynów 1915-2012, Ząbki 2013, ss. 694).
c) W latach 2013-15 strona Liber mortuorum (http://pallotyni.eu/Liber.mortuorum/zmarli_index.php) została poszerzona o życiorysy pallotynów i pallotynek pochodzenia polskiego oraz ekspallotynów, którzy zmarli jako księża diecezjalni lub w innym instytucie życia zakonnego. Od listopada 2014 r. dołączone zostały też biogramy pallotynek pracujących w Polsce lub pochodzących z terenów polskich, jak również ich przełożone generalne. W 2015 r. rozszerzono zakres przedmiotowy strony o nowe kategorie: Słudzy Boży spoza Polski i Niemieccy pallotyni działający przed 1945 r. na obecnych ziemiach polskich. Niezależnie od tego uaktualniane były kategorie Polskich pallotynów i Pallotynek, którzy odeszli do wieczności w okresie lat 2013-15. W celu szybszego znalezienia poszukiwanego biogramu przemodelowano Indeks zmarłych według daty śmierci oraz sporządzono nowy Alfabetyczny indeks zmarłych oraz Indeks zmarłych z podziałem na lata śmierci.
d) W listopadzie 2017 r. strona została umieszczona w domenie https://LiberMortuorum.pl/
skąd jej zawartość jest dostępna w serwisach takich jak: http://www.pallotyni.pl, http://sac.org.pl
e) W 2015 r. strona Liber mortuorum aktualizowana była kilkanaście razy. Pojawiło się na niej 88 nowych biogramów, głównie pallotynek (65). Tego roku, praktycznie w 50% istniejących biogramów, zostały wprowadzone liczne uzupełnienia i poszerzenia, a także poprawiono zauważone błędy. Zmiany w poszczególnych biogramach sygnalizowane są informacjami naniesionymi pod konkretnym biogramem. Pod określeniem Zmienione lub Uzupełnione biogramy autor ma na myśli nie tylko istotną lub większą partię zmian, ale i pewne drobne informacje, które pojawiały się niezależnie od ich zaznaczenia. W 2016 r. dodano 28 nowych biogramów, zaś w 2017 r. pojawiło się 14 biogramów.
2. Stan aktualny biogramów
a) W latach 2022-2023 strona Liber mortuorum poszerzyła się o łącznie o 24 biogramy, z których 23 to nowe biogramy polskich pallotynów: ks. Charchut Stanisław (†9 II 2022), ks. Daniel Leszek (†20 III 2022), ks. Tomasiński Tadeusz (†1 VI 2022), ks. Matuszewski Stanisław (†23 VI 2022), br. Mystkowski Mieczysław (†1 VII 2022), br. Szporna Wojciech (†5 X 2022), ks. Stasiak Władysław (†29 X 2022), ks. Bławat Anastazy (†1 I 2023), ks. Szczotka Marian (†28 I 2023), ks. Jurkowski Stanisław (†10 II 2023), ks. Czaja Piotr (†25 II 2023), ks. Szczepański Józef (†19 V 2023), ks. Bazan Tadeusz (†15 VI 2023), ks. Borowski Tomasz (†20 VI 2023), ks. Kantor Stanisław (†20 VI 2023), br. Kubiszewski Jan (†3 X 2023), ks. Wierzba Jacek (†21 XI 2023), ks. Kozłowski Józef (†26 XI 2023), ks. Rembisz Zbigniew (†7 XII 2023), ks. Bober Szczepan (†24 XII 2023). Ukazał się również jeden biogram przełożonych geberalnych i biskupów - bp Freeman Séamus (†20 VIII 2022).
Tabela. Stan aktualny biogramów na koniec grudnia 2014-2024 r.
Kategorie pallotyńskich biogramów | XII | XII | XII | XII |
XII |
XII |
XII |
XII 2021 |
XII 2022 |
XII 2023 |
2024 |
---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|
Polscy pallotyni | 368 | 377 | 387 | 395 | 401 | 404 | 419 | 431 | 442 | 455 | +3 |
Pallotyni polskiego pochodzenia (*) | 14 | 16 | 18 | 18 | 18 | 18 | 18 | 18 | 18 | 18 | |
Przełożeni generalni i biskupi | 19 | 19 | 20 | 22 | 23 | 25 | 25 | 26 | 27 | 27 | |
Słudzy Boży spoza Polski | -- | 5 | 6 | 6 | 6 | 6 | 6 | 6 | 6 | 6 | |
Niemieccy pallotyni działający przed 1945 r. na obecnych ziemiach polskich (✺) | -- | 7 | 11 | 13 | 13 | 13 | 13 | 13 | 13 | 13 | |
Ekspallotyni (**) | 23 | 23 | 25 | 25 | 25 | 25 | 25 | 25 | 25 | 25 | |
Pallotynki (przełożone generalne i siostry pracujące w Polsce lub pochodzące z terenów polskich zostały oznaczone znakiem ☼) | 47 | 112 | 113 | 114 | 118 | 122 | 127 | 130 | 130 | 130 | |
Przyjaciele SAC i ci, co odeszli od Stowarzyszenia | -- | -- | 7 | 8 | 8 | 8 | 9 | 9 | 9 | 9 | |
Razem | 471 | 559 | 587 | 601 | 612 | 621 | 642 | 658 | 670 | 683 | +3 |
b) W latach 2018-2021 strona Liber mortuorum poszerzyła się o 24 nowych biogramów. W grupie Polskich pallotynów i Pallotynek znalazły się następujące biogramy: s. Speransa Joniec (†11 II 2018), s. Teresa Matula (†1 VI 2018), ks. Jerzy Maj (†24 VI 2018), br. Jan Bandoszek (†28 VII 2018), ks. Tadeusz Płonka (†24 VIII 2018), ks. Bogdan Kusznir (†26 VIII 2018), s. Majola Rataj (†6 XI 2018) , s. Jadwiga Waszczeniuk (†17 XI 2018), ks. Józef Świerkosz (†20 XII 2018) , ks. Andrzej Biernacki (†23 XII 2018), s. Władysława Sitarz (†27 IV 2019) , s. Helena Szaniawska (†22 VII 2019), ks. Witalij Wezdeckij (†24 VIII 2019), s. Martyna Gumul (†9 IX 2019), s. Estera Stachnik (†20 IX 2019), ks. Kazimierz Czulak (†29 IX 2019), br. Tadeusz Wojciechowski (†12 XII 2019), ks. Stanisław Kobielus (†3 I 2020), br. Jan Cuper (†18 II 2020), ks. Józef Żemlok (†16 III 2020) i ks. Józef Liszewski (†18 III 2020). ks. Żemlok Józef (†16 III 2020), ks. Liszewski Józef (†18 III 2020), ks. Kantor Wiesław (†5 V 2020), ks. Latoń Jan (†7 V 2020), s. Wołosewicz Wirginitas (†17 V 2020), s. Hetnał Maria (†14 VI 2020), s. Otta Agnieszka (†15 VII 2020), ks. Korycki Jan (†31 VII 2020), ks. Szewczul Jerzy (†6 X 2020), s. Smentoch Kryspina (†14 X 2020), s. Suchecka Zofia (†19 X 2020), ks. Domagała Stefan (†24 X 2020), ks. Dragiel Mirosław (†30 X 2020), ks. Pytka Kazimierz (†5 XI 2020), ks. Domański Ryszard (†10 XI 2020), ks. Młodawski Grzegorz (†22 XI 2020), ks. Lisiak Józef (†27 XII 2020), s. Klekowska Mariola (†27 XII 2020), ks. Dzwonkowski Roman (†30 XI 2020), s. Wojtczak Urszula (†9 I 2021), ks. Błaszczak Jerzy (†15 I 2021), ks. Rykaczewski Tadeusz (†9 II 2021), ks. Czulak Antoni (†23 IV 2021), ks. Daniel Edward (†17 IV 2021), s. Gojtowska Agnieszka (†27 V 2021), ks. Nowak Kazimierz (†14 V 2021), s. Pruszyńska Zefiryna (†1 V 2021), ks. Zając Jan (†4 VII 2021), ks. Kot Jan (†8 VII 2021), ks. Mugobe Banuni Ignace (†26 VII 2021), ks. Kończak Jan (†11 VIII 2021), ks. Stachera Kazimierz (†24 VIII 2021), ks. Orlikowski Stanisław (†9 X 2021) i br. Dziczkiewicz Franciszek (†21 X 2021). Grupę Przełożonych Generalnych i pallotyńskich biskupów reprezentują: bp Konrad Walter (†20 IX 2018), bp Thomas Thennatt (†14 XII 2018), bp Alojzy Orszulik (†21 II 2019) i abp Hoser Henryk (†13 VIII 2021).
c) W latach 2018-19 autor strony przeprowadził kwerendę materiałów zawartych w archiwum domu pallotyńskiego w Gdańsku (dom przy ul. Elżbietańskiej). Niezależnie od tego, trwała kwerenda materiałów w Archiwum Prowincji Chrystusa Króla w Warszawie. Szerokiemu badaniu poddawane były materiały, które autor strony pozyskał wcześniej w Archiwum Generalnym Stowarzyszenia Apostolstwa Katolickiego w Rzymie, w Archiwum Regii Miłosierdzia Bożego w Paryżu i w Archiwum Sekretariatu Prowincji Zwiastowania Pańskiego w Poznaniu. Wiele nowych informacji autor otrzymał od osób prywatnych i instytucji. Istniejące biogramy są systematycznie wzbogacane o fotografie, zarówno portretowe, jak i grupowe (sytuacyjne). Zdjęcia pochodzą głównie ze zbiorów Archiwum Prowincji Chrystusa Króla, ale i wielu osób prywatnych, którym pragnę jeszcze raz serdecznie podziękować
3. Zrealizowane plany z ubiegłych lat (zapowiadane i niezapowiadane)
a) Z dniem 12 stycznia 2015 r. zostały wymienione na stronie Liber mortuorum wszystkie dotychczasowe wersje życiorysów pallotynów polskich zmarłych do 2012 r. W ich miejsce wprowadzono biogramy zaczerpnięte z publikacji autora strony (Tylus Stanisław, Leksykon polskich pallotynów 1915-2012, Ząbki 2013). Inne kategorie pozostały bez zmian.
b) Zgodnie z zapowiedziami od sierpnia 2015 r. włączane są stopniowo do strony Liber mortuorum biogramy niemieckich pallotynów, działających przed 1945 r. na obecnych ziemiach polskich. Na chwilę obecną włączono biogramy 13 niemieckich pallotynów, umieszczając przy ich nazwisku symbol ✺.
c) Spośród nie sygnalizowanych wcześniej zmian na stronie Liber mortuorum pojawiła się od maja 2015 r. nowa grupa biogramów, to jest pallotyńskich sług Bożych spoza Polski. Obecnie w jej ramach można znaleźć 6 biogramów. Są to życiorysy: bł. Richarda Henkesa (†1945), bł. Elisabetty Sanny Porcu (†1857), Josefa Englinga (†1918), Josefa Kentenicha (†1968), Franza Reinischa (†1942) i bpa Heinricha Vietera (†1914).
d) Wśród nowych inicjatyw, nie sygnalizowanych wcześniej, należy wymienić dział Materiały źródłowe. Dział ma za zadanie poszerzać naszą wiedzę na temat życia i działalności zmarłego.
e) Dołączono również Miejsca spoczynku polskich pallotynów. Jest to alfabetyczny układ według miejsc pochówków, w których złożono zmarłych Współbraci. Obejmuje zarówno obszar Polski, jak i całego świata. Na końcu listy umieszczono też miejsca pochówków pallotynów z niemieckiej Prowincji Świętej Trójcy, spoczywających na ziemi polskiej, pallotynek i ekspallotynów. Pierwotna wersja została umieszczona 31 października 2015 r.
f) W styczniu 2016 r. umieszczono na stronie Liber mortuorum biogram ks. Antoniego Słomkowskiego †1982, kapłana archidiecezji gnieźnieńskiej, profesora i rektora KUL (i materiały źródłowe, którymi są jego wspomnienia na temat kontaktów z pallotynami), zapoczątkowując w ten sposób grupę przyjaciół SAC. Grupa aktualnie obejmuje 8 nazwisk i będzie ona stopniowo realizowana w najbliższych latach.
g) Uzupełniono i poszerzono biografie w kategorii Niemieccy pallotyni działający przed 1945 r. na obecnych ziemiach polskich i Pallotyńscy słudzy Boży spoza Polski. Kontynuowane będą dalsze prace nad uzupełnianiem i poszerzaniem dotychczasowych biogramów, bowiem kwerenda materiałów archiwalnych dostarcza wiele nowych i nieznanych do tej pory informacji.
h) Na początku 2016 r. dołączono do strony Liber mortuorum zestawienie chronologiczne, które zostało zatytułowane: Rocznice pallotyńskich wydarzeń przypadających w 2016 roku. Autor strony zestawił wydarzenia, jakie dokonały się w latach: 1916 (100 lat temu), 1941 (75 lat temu), 1966 (50 lat temu) i 1991 (25 lat temu). W 2020 r. w miejsce w.w. Rocznic pojawi się Kalendarium pallotyńskie, które autor systematycznie publikuje na swoim profilu FB - https://www.facebook.com/profile.php?id=100012227057005.
i) Spośród innych planów zrealizowanych planów było zakończenie Kalendarium dziejów Regii Miłosierdzia Bożego (1946-2019).
5. Uwagi i prośba o materiały
Wszystkich zainteresowanych biogramami zmarłych pallotynów lub pallotynek proszę o ewentualne spostrzeżenia i uwagi dotyczące treści biogramu lub innych kwestii. Ponadto zachęcam Wszystkich do przekazywania fotografii, informacji lub materiałów (jeśli trzeba, oczywiście do zwrotu) na adres e-mailowy: stansac@wp.pl lub listownie na adres: Pallotyński Instytut Historyczny, ul. Skaryszewska 12, 03-802 Warszawa.
Stroną techniczną Liber mortuorum już od 15 lat (od 2009 r.) zajmuje się Pan Donat Jaroszewski. Za lata współpracy, cierpliwość i wszelaką pomoc w tym zakresie jestem Mu bardzo wdzięczny.
Warszawa 28 I 2024
Stanisław Tylus SAC
Publikacja Leksykon polskich pallotynów zawiera 356 biogramów polskich pallotynów zmarłych w latach 1915-2012. W książce został zastosowany układ alfabetyczny. Do biogramów zostały dołączone fotografie portretowe. Pod każdym biogramem została zamieszczona literatura, zawierająca bibliografię przedmiotową. Publikację zamyka indeks osobowy.
Podstawę źródłową niniejszej pracy stanowią akta osobowe zgromadzone w: Archiwum Prowincji Chrystusa Króla w Warszawie, Archiwum Sekretariatu Prowincji Chrystusa Króla w Warszawie, Archiwum Regii Miłosierdzia Bożego w Paryżu, Archiwum Generalnym Stowarzyszenia Apostolstwa Katolickiego w Rzymie i Archiwum Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. W pracy zostały uwzględnione „Wiadomości Polskiej Prowincji SAK” (do 1993), „Wiadomości Prowincji Chrystusa Króla” (1993-2012), „Annuntianda. Biuletyn Prowincji Zwiastowania Pańskiego SAK” (1994-2012). Pomocne okazały się katalogi stowarzyszenia i prowincji polskich, czasopisma wydawane przez pallotynów i kroniki poszczególnych domów. Nie bez znaczenia były również relacje ustne żyjących członków stowarzyszenia i przedstawicieli rodzin zmarłych.
Zmarli współbracia tworzyli pallotyńską historię i byli nieomal wszechobecni w wielu dziedzinach polskiej kultury XX-XXI w., np. w nauce, literaturze i wszelkiego rodzaju piśmiennictwie oraz w działalności edukacyjnej, wychowawczej i wydawniczej, a także w pracach na rzecz emigracji, misji i apostolstwa świeckich. Pośród nich są postacie bardzo znane, które wywarły duży wpływ na dzieje Kościoła polskiego, m.in.: ks. Alojzy Majewski, ks. Wojciech Turowski czy Sł. B. ks. Stanisław Szulmiński, albo przeszły do historii Polski dzięki wielkiej miłości do Ojczyzny, jak Bł. ks. Józef Stanek czy ks. Franciszek Cegiełka i wielu innych.
Jednak w Leksykonie znajdują się nie tylko ci najwięksi, ale wszyscy, którzy żyli i działali w polskich strukturach stowarzyszenia w kraju i poza nim. O każdym z nich, nawet najskromniejszym bracie, kleryku czy nowicjuszu, możemy dowiedzieć się wszystkiego, co można było wydobyć ze źródeł i opracowań.